2.8.07

Czeskie podejście do klientów

Po pierwsze, wyjaśnienie, dlaczego ostatnio nic nie piszę. Otóż, pracuję sobie przez te wakacje jako programista Lispa w Hadze. Oznacza to, że spędzam około 9-10 godzin dziennie przed monitorem (dużym, dziewiętnastocalowym). Jak wracam do domu, pisanie czegokolwiek na komputerze jest ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę.

Teraz jednak jestem w Brnie w Czechach na konferencji lingwistycznej Egg i stare nawyki biorą górę. Brno jest całkiem ładne (takie Bielsko z lepszym asfaltem, deptakami i czystymi elewacjami). Jest też browar Starobrno, który produkuje dobre piwo. Stary budynek browaru został zaadaptowany na całkiem, wydawałoby się, sympatyczną knajpę.

Ale, nie jest aż tak dobrze. Próbujemy po raz pierwszy, około północy --- normalnej porze, aby się wybrać na piwo: już zamykają. Więc nie podają nam piwa. To się nota bene powtórzyło w kilku knajpach.

Niezrażeni, próbujemy po raz drugi, dzień później. Godzina jest wcześniejsza (tak trochę po jedenastej). Niezamknięte. Hurra! Zamawiamy piwo, ja ciemne, Jula średnie (cokolwiek by to miało znaczyć). Moje piwo jest bardzo smaczne (taki Belfast z Rybitwy, tylko lepszy), Juli również niczego sobie. Nastrój mamy coraz lepszy. Zamawiam swoją ulubioną czeską zakąskę, utopenca. Nie ma -- o tej porze kuchnia nieczynna (co jest w sumie dość dziwnym wytłumaczeniem, bo z tego co wiem przygotowanie utopenca sprowadza się do wyciągnięcia go ze słoika i położenia na talerz... Ale nic to). W zamian dostajemy paluszki. Z braku laku...

Kwadrans później pojawia się jednak kelner mówiąc, że w ciągu kwadransa będziemy musieli zapłacić (mało grzeczną formę składam na karb kiepskiej znajomości języka Szekspira), bo oni kończą. Staram się zrozumieć, o co może mu chodzić: może kończy zaraz pracę i chce zamknąć nasz rachunek i zaraz zajmie się nami inny kelner. Ale nie. Oni kończą. Zamykają (dochodzi północ). Rozglądam się dookoła i widzę pełno ludzi, którzy na moje oko są jeszcze całkiem skorzy wypić morze piwa. Przeciętny polski restaurator też przestałby przyjmować w takiej chwili zamówienia. Oczywiście, gdyby był przepełniony nienawiścią do siebie i starał się jak najszybciej zrujnować interes. Restaurator bez tendencji autodestrukcyjnych zapewne dostałby apopleksji na samą myśl. Słowem, trudno nam było uwierzyć w to, co słyszymy.

Pozostała jeszcze jedna hipoteza -- usłyszeli, że mówimy po polsku, a oni nie lubią Polaków, i chcą się nas pozbyć. Byłoby to może nieładne, niecywilizowane -- ale w miarę normalne. W granicach pojmowania. Aby to sprawdzić, posiedzieliśmy z naszymi pojedynczymi piwami dłużej, niż było to konieczne, czujnie obserwując otoczenie. Ale, niestety, innym stolikom też przestali przynosić piwo i również przedstawili rachunki. Kelner nie żartował. Oni zamykali.

A jutro, w ramach dalszego skuczenia i przeżywania polsko-czeskich różnic kulturowych o tym, dlaczego czeski hydraulik, w przeciwieństwie do polskiego, raczej nie podbije Europy.