A ostatnio działo się, oj działo. Gdy już otrząsnąłem się ze świątecznego lenistwa, dopadło mnie zło w czystej postaci: sesja. I to nie taka miła, przyjemna sesja, do której jestem przyzwyczajony na filozofii, ale taka straszna, 5 egzaminów, w większości strasznie kobylastych. Co gorsza, na większości z nich za cholerę nie dało się ściemniać. No bo powiedzcie, jak tu ściemniać na egzaminie z niderlandzkiego? Trzeba by po niderlandzku, czego dokonanie implikuje łatwe zdanie egzaminu samego w sobie. Sesja, prócz rzeczy objętych programem, nauczyła mnie kilku rzeczy:
- W trakcie sesji dużym błędem jest dawanie się ponieść fascynacji poznawczej nowym (bądź starym, ale dawno nieużywanym) językiem programowania. O ile z Prologa miałem egzamin, o tyle z Pythona, Haskella ani Smalltalka nie. Pisanie silnika (silniczka?) Wiki w Pythonie dwa dni przed najcięższym egzaminem jest po prostu niewybaczalne. (O miodności Pythona niech świadczy to, że dało się to zrobić na tyle szybko, że zdążyłem się jeszcze trochę pouczyć.)
- Egzaminatorzy w Polsce i w Belgii mają bardzo różne podejścia do życia. Na przykład, w Polsce nikomu by nie przyszło do głowy zadawać te same pytania przez kilka lat pod rząd. W Belgii założenie: “To było w zeszłym roku, więc nie ma sensu jakoś strasznie mocno się tego uczyć” to prosta droga do nieszczęścia.
- LaTeX i Emacs rządzą światem. Od kiedy spróbowałem AUCTeX-a, nie chcę edytować plików TeX-owych w niczym innym -- pomyślecie choćby o podglądzie na żywo formuł matematycznych.
Tyle dobrego na teraz, o urlopie w Polsce -- w następnym poście.