4.3.07

Nieistniejący Instytut: IF UW

Tak, proszę państwa. Z bólem w ostatnich dniach zdałem sobie sprawę, że moja alma mater nie istnieje.

Oczywiście, nie suponuję bynajmniej, że tzw. IF UW to jest jeden wielki spisek -- że “studenci” i “wykładowcy” umówili się, że będą wszystkim mówić, że robią filozofię w ramach Uniwersytetu Warszawskiego, aby dobrze wypadać przed rodziną, dostawać kasę i mieć wpis do CV, a w rzeczywistości piją piwo. Nie twierdzę również, że IF UW przestał istnieć: rozwiązano go, spuścili bombę.

Jednakże, moje stwierdzenie nie jest zupełnie nieuzasadnione. Wpiszmy w Góglu następujące kwerendy:
  • "warsaw philosophy": pierwszy rekord związany bezpośrednio ze stroną naszego instytutu pojawia się na drugiej stronie. Nie jest to niestety strona główna, a jakaś bardzo stara wersja anglojęzyczna. W międzyczasie mamy strony KUL-u, starą stronę Jacka Juliusza Jadackiego na serwerze SWPS-u, stronę Mariusza Grygiańca na geocities...
Każda z nich powinna nas natychmiastowo i trywialnie zaprowadzić na angielską wersję strony głównej Instytutu Filozofii. Niestety, tak nie jest. Jakie są tego skutki (o możliwych przyczynach za chwilę)?

Kiedy John R. Smith, filozof z Zachodu, z jakichś tylko sobie znanych przyczyn postanawia się czegoś dowiedzieć na temat filozofii w Warszawie, cóż robi? Korzysta z Gógla. I czegóż się dowiaduje? Niczego. Ergo, dla Johna R. Smitha IF UW nie istnieje. Leży poza jego stożkiem świetlnym. Zamiast Johna R. Smitha można sobie wstawić Giovanniego Malatestę, Hansa Schmidta, Johana van Dorpa, Juana Pereza, w zależności od preferencji geograficznych... Nie wyślą do nas żadnych zaproszeń na konferencję. Nie przyjdzie im do głowy coś z nami zorganizować. Nie polecą swoim studentom wyjazdu na Erasmusa do Warszawy (chyba że w ramach wyjątkowo wrednego practical joke). O tym, jak wychodzą na tym pracownicy nie trzeba chyba mówić.

Teraz, jeszcze zabawniejsze ma to bezpośrednie skutki np. dla mnie. Kiedy spotykam filozofa belgijskiego i, załóżmy, wywrę dobre wrażenie, zazwyczaj rozmowa schodzi na to skąd przyjechałem etc. Zazwyczaj opowiadam, że u nas filozofia jest bardzo analityczna i jest więcej logiki. Jeszcze jest nieźle. Gorzej, jak Belg zaczyna się zastanawiać, kogo on może znać z Warszawy, bo ja wiem, że nikogo (Tarskiego z dość oczywistych względów nie liczę). Co więcej, nikogo nie musi znać aby orientować się w swojej dziedzinie (jakakolwiek by była). Najgorzej jest, jeżeli Belg postanowi wreszcie wygógłować moją almę mater -- wtedy przekonuje się, że czegoś takiego nie ma (albo widzi różową szkołę ateńską sprzed lat) i dochodzi do wniosku, że ja jestem znikąd, a strasznie ściemniam.

Moją frustrację pogłębia to, że tutejsi analitycy znaleźliby bez problemu wspólny język z naszymi ontologami czy semiotykami (sic!). Pod warunkiem, że istnieliby w tym samym wszechświecie równoległym.

Na koniec, jakie są (moim zdaniem) tego smutnego stanu rzeczy przyczyny:
  • Strona IF UW jst fatalnie zrobiona jeśli chodzi o “znajdowalność” przez wyszukiwarki
  • Nie pojawiają się na niej żadne nowe użyteczne informacje
  • Nie są na niej publikowane nowe artykuły pracowników IF UW.
Rozwiązanie tego problemu jest banalnie proste: najzwyklejszy, darmowy System Zarządzania Treścią (CMS po ludzku), np. Mambo (skoro CBA to wystarcza, IF UW również powinno wystarczyć). Każdy pracownik miałby swoją własną podstronę, którą łatwo mógłby edytować i na której mógłby umieszczać drafty właśnie pisanych artykułów albo materiałów dla studentów. To samo dotyczy informacji instytutu, które można by bardzo łatwo dodawać, w sensownym miejscu (ruszające się literki to jest najgorszy pomysł na serwowanie niusów).

Na moje oko koszty rzędu tego całego przedsięwzięcia wynosiłyby (maksymalnie) kilka tysięcy złotych rocznie, a zyski byłyby przecież ogromne. Choćby ze względu na to, że strony dobrze zrobione i często zmieniające się są dużo lepiej indeksowanie przez wyszukiwarki internetowe -- nie wspominając juz o takich trywializmach jak większa wygoda pracowników i studentów.

Oczywiście, dobra strona nigdy nie zastąpi publikowania dobrych prac po angielsku, ale jest to pierwszy krok -- pochodzenie znikąd na pewno nie pomaga potencjalnym autorom.

(Przemyślenia do tego posta powstały po tym, jak okazało się, że znajoma Flamandka pisze magisterkę na temat bardzo związany z niedawno zakończonym doktoratem mojej znajomej z Warszawy. Dałem Flamandzce nazwisko i powiedziałem, aby sobie wygóglowała. Niestety, znalezienie mejla bez znajomości polskiego okazało się praktycznie niewykonalne. Można więc powiedzieć, że post ten jest sponsorowany przez logiczne podstawy muzykologii.)

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Czy to nie przesada... istnieje bylam niedawno - nadal tam chodze, bo sie jeszcze nie obronilam. Jezyk polski nie jest zly... a jak uwazasz , ze trzeba zeuropeizowac
strone w internecie to trzeba to zrobic i tyle.

Kaka Bubu pisze...

Fakt, praktycznie nie istnieje - byłam tam niedawno i jest prawie wymarły. W sali 31 zamiast sali jest gabinet pana Sieka (rispekt dla pana Sieka, ale szkoda sali...). A strona - święta racja - jest fatalna!!! Nie dość, że jej nie można znaleźć przez gugla jak piszesz, to nieczęsto jest chyba aktualizowana. W lutym jeszcze był komunikat dyrektora o wigilii :-)

Anonimowy pisze...

Święta prawda. Kiedyś myślałem, że to po prostu objaw kompletnego braku zdolności marketingowych pośród tego grona. Ale ostatnio skłaniam się w kierunku sądu, że to świadoma strategia unikania konkurencji.
Ion Tichy

Ryszard Szopa pisze...

Diabelskie połączenie strategii o której wspomniałeś z czyjąś potrzebą kontroli totalnej instytutu.

Anonimowy pisze...

O rany... wybieram się właśnie na pierwszy rok filozofii. Od kilku miesięcy toczę bój z googlem i faktycznie...nasuwały się dwa możliwe wyjaśnienia: albo IF nie istnieje albo moje możliwości intelektualne są niewystarczające do używania wyszukiwarki więc czemu ja właściwie idę na studia?!
Ten artykuł dał mi nadzieję...dziękuję! ;D lol