10.3.07

Polonica

Wyjeżdżając do Belgii, byliśmy święcie przekonani, że Polska będzie prze Belgów postrzegana jako kraj bardzo egzotyczny -- że Belgowie nie będą mieli pojęcia o polskiej kuchni, polskich zwyczajach, i że w ogóle będziemy musieli wyjaśniać, że w Polsce nie ma wojny, a niedźwiedzie nie chodzą po ulicach (no, może lekko koloryzuję, ale...).

Rzeczywistość nie mogła okazać się dalsza od naszych oczekiwań. Zadziwiająco wiele Belgów wie nie tylko, gdzie Polska leży, lecz nawet słyszała o Kaczyńskich (paradoksalnie, bliźniacy są niezłym towarem eksportowym). To jednak nic. Polskie akcenty spotykamy prawie na każdym kroku:
  • W mojej ulubionej piwiarni większość bywalców umiała powiedzieć “Na zdrowie” zanim tam się pojawiłem po raz pierwszy.
  • Dziewczyna mojego dobrego znajomego (Flamanda, rzecz jasna) skończyła polonistykę (w Leuven) i mieszkała przez rok we Wrocławiu (na niego miało to taki wpływ, że potrafi powiedzieć dość naturalnie “Dwe Wahki sthong prosze”).
  • Pewien znajomy student filozofii ma krewnego, który ma żonę Polkę i był na ich ślubie w Grudziądzu (z niewiadomych przyczyn jako miasto, które bardzo chciałby zobaczyć jeszcze w Polsce wymieniał Jelenią Górę -- zapewne na tym weselu zrobiono go w... jelenia).
  • Jeden z dwóch leuveńskich filozofów analitycznych, Roger Vergauwen, studiował slawistykę i w związku z tym uczył się przez trzy lata polskiego (choć jego umiejętność mówienia po polsku jest na poziomie mojej mówienia po rosyjsku, czyli utajona).
Co więcej, Belgii póki co nie zalała fala polskich imigrantów za chlebem, więc mamy całkiem niezły wizerunek (chociaż w Anglii aż tak złego mieć nie możemy, bo znajomy Anglik deklaruje na serio chęć uczenia się polskiego). Mimo wszystko milej jest, jak ktoś Ci mówi, że miał do czynienia z Polakami jako lobbystami w Parlamencie Europejskim niż że miał panią do sprzątania Polkę...

Zatem, zupełnie kontrintuicyjnie, okazuje się, że Belgowie mają przeciętnie większą wiedzę na temat Polski niż Polacy na temat Belgii.

Niestety, nie jest zupełnie kolorowo. O ile o bliźniacy jako towar eksportowy są całkiem nieźle (jak na swoją jakość) sprzedawani, o tyle nie da się tego powiedzieć o polskiej filozofii. Nikt nie słyszał o żadnych profesorach UW, szkoła lwowsko-warszawska też pozostaje szerzej nieznana. Jedynym polskim filozofem, o którym prawie na pewno każdy coś wie, jest Alfred Tarski. Ech... A szkoła lwowsko-warszawska byłaby takim świetnym towarem eksportowym, o ileż lepszym od Kaczyńskich...

5 komentarzy:

Małgorzata Pawelec pisze...

O Banachu czasem słyszeli. Curie-Skłodowska ? Lech Wałęsa ? ;) A z logiki to może Leśniewski ? Ja spotkałam Niemca, który miał do mnie pretensje, że miasta niemieckie zostały zbombardowane w końcowej fazie wojny. Podobno wyjątkowo bezwzględnie. Pozdrawiam.

Ryszard Szopa pisze...

W sumie ten Niemiec odważny. Większość by się bała głosić takie tezy w miejscu, gdzie Niemcy spalili *dwa razy* wielką bibliotekę...

Małgorzata Pawelec pisze...

Ja wiem raczej patriota.. Mial zal , ze zburzyli miasto, ktorego nazwy nie pamietam :(. Nauczylo mnie to tego, ze w sprawie wojen trudno o obiektywność.(?) I zaskoczyło.

Anonimowy pisze...

podobne wrażenia mam w pracy. jak się ktoś pyta "where are you based?" a ja mu na to, że "warsaw/poland", to bardzo często się okazuje, że amerykanie nie dość że wiedzą gdzie Polska leży (choć zdarzają się też pytania w stylu: "is it in nevada?"), to jeszcze albo znają jakichś Polaków, albo mają polską rodzinę, albo byli w Polsce na wakacjach. z moich doświadczeń wynika, że wszyscy zdecydowanie słyszeli o Janu Pawle II, o Wałęsie niektórzy też, ale o Banacha to bym raczej nie pytał...

Ryszard Szopa pisze...

Ja sądzę, że te pytania o Nevadę to czasami mogą nawet być nie z niedouczenia, a z nieprzyzwyczajenia do outsourcingu i lekkiego niedosłyszenia... W końcu Warszaw w samych Stanach jest całkiem
sporo.

(Za to w Kanadzie tylko jedna.)