25.6.06

O polskiej recepcji Wittgensteina

W najbliższy piątek mam egzamin z filozofii analitycznej i w związku z tym czytam sobie Dociekania filozoficzne Ludwiczka W. Ku mojemu zaskoczeniu, czynność ta okazała się dość irytująca, a to z powodu tłumaczenia (Bogusława Wolniewicza). Nie chodzi tu o jakieś błędy językowe — język jest bardzo ładny. Ani o konstrukcję zdań — czyta się bardzo dobrze (nie ma się wrażenia wyrwy czasoprzestrzennej między kropką a początkiem następnego zdania, jak w przekładach Czcigodnego Chwedona). O cóż więc chodzi? Pozwolę sobie na cytat:

20. Ale teraz wydaje się, że gdy ktoś powiada: ,,Przynieś mi płytę!”, to mógłby przecież rozumieć to wyrażenie jako jeden długi wyraz: odpowiednio do pojedynczego wyrazu ,,Płyta!”. —– Czy można je zatem rozumieć raz jako jeden wyraz, a raz jako cztery? A jak rozumie się je zazwyczaj? —– Sądzę, że tutaj skłonni bylibyśmy rzec: jako złożone z czterech wyrazów rozumiemy to zdanie wtedy, gdy używamy go w opozycji do innych zdań, takich jak: ,,Podaj mi płytę”, ,,Podaj mu płytę”, ,,Przynieś dwie płyty” itd., a więc w przeciwieństwie do zdań, które zawierają słowa naszego rozkazu w innych połączeniach.

Kursywa jest wittgensteinowska, pogrubienie jest moje. Powstaje zagadka filozoficzna: dlaczego Ludwik, do jasnej anielki, chce rozpatrywać zdanie trzywyrazowe raz jako jeden wyraz, a raz jako cztery?

Oczywiście, jest to pomyłka tłumacza: w wersji angielskiej jest ,,Bring me a slab”, które ewidentnie składa się z czterech wyrazów (po niemiecku, o ile się orientuję, zapewne również). Niby nie jest to duża pomyłka, bo z kontekstu sens da się jak najbardziej wyłapać. Z drugiej jednak strony, od tłumacza dowolnego tekstu (a szczególnie — filozoficznego) oczekujemy, że będzie go czytał ze zrozumieniem. Tutaj ten warunek niestety okazuje się nie być spełniony. Pomyślcie sobie jeszcze, że zanim Dociekania trafiły w moje łapki, ktoś je przejrzał, korektę przeszły… I nic nikt nie zauważył!

Teraz, tłumaczem dwóch najważniejszych (i chyba najpowszechniej czytanych) dziełek Wittgensteina jest ta sama osoba — Bogusław Wolniewicz. Podejrzewam, że większość polskich filozofów miała do czynienia głównie z tłumaczeniem. W tłumaczeniu znajdujemy takie kwiatki już na najniższym poziomie treściowym (niżej to jest już chyba tylko syntaktyka). Pytanie — co może się dziać wyżej, w tzw. trudniejszych kawałkach?

Nie chcę krakać, ale polska recepcja Wittgensteina może być dość… hm, specyficzna.

Brak komentarzy: