4.5.06

Filoskotynia...

...czyli dlaczego pewien podział jest skończony jako instytucja (z pozdrowieniami dla Teodora W. Adorno).

Endemiczną tradycją Instytutu Filozofii UW jest zażarty, toczący sie od zarania dziejów (jakby powiedział profesor Pluszowa Zabawka) spór między tzw. filozofią analityczną a tzw. filozofią nieanalityczną. Nieznane jest pochodzenie zażartości tego sporu. Być może pewien wpływ ma podział Historii Filozofii Współczesnej na analityczną i nieanalityczną właśnie. Ewenementem jest na pewno, że student pierwszego roku ma duże szanse być poproszonym o zdeklarowanie się po którejś ze stron i to, po której stronie się opowie, może mieć istotny wpływ na jego przyszłą pozycję towarzyską.

Dyskusja przyjmuje zazwyczaj postać dość przewidywalną. I tak, wiadomo, że filozofowie nieanalityczni są mętni, uprawiają hochsztaplerkę intelektualną i w ogóle zajmują dyrdymałami. Nieanalityk z kolei będzie się bronił, że to właśnie analitycy zajmują się pierdołami i nie mają wglądu do głębi, czymkolwiek owa głębia miałaby być.

Kłótnia metafilozoficzna jest moim ulubionym sportem i niektórzy mnie znają jako walecznego obrońcę nurtu analitycznego. Ostatnio jednak, po dyskusji z Zubilem i Agatą, zaczęły mnie nachodzić pewne wątpliwości. Mianowicie, na tzw. filozofii nieanalitycznej prof. Pluszowej Zabawki omawialiśmy (o paradoksie!) Poppera. Co więcej, po raz pierwszy w trakcie moich studiów coś, co nie byłoby pierwszym rozdziałem Logiki odkrycia naukowego (jak się ten sam tekst omawia po raz piąty, można się porzygać, mimo całej sympatii wobec Karla Raimunda). Z kolei na tzw. filozofii analitycznej u Dziobaka omówiliśmy Rorty'ego, którego pewne tezy wywołują, przynajmniej u mnie, grymas zniesmaczenia. Nie chcę już nawet wspominać o pewnych analitykach, których książki lądują w dziale geodezja... To było primo. A secundo, nie wszystko to, co ewidentnie jest nianalityczne nadaje się automaytcznie do kosza. Choćby Nietzsche albo Husserl. Albo Alexius Meinong, którego nie bardzo wiadomo jak zakwalifikować.

Mimo wszystko, coś jednak jest na rzeczy. Nie da się ukryć, że pewien rodzaj pokrętnego srumdudrumdu dużo prędzej spotkam u krewnych-i-znajomych Foucaulta niż, powiedzmy, Quine'a...

Jako rozwiązanie moich wątpliwości pojawiła się myśl następująca: to, co mnie irytuje w pewnych tekstach nazywanych filozoficznymi nie bierze się wcale stąd, że owe teksty są nieanalityczne. To po prostu... nie jest już filozofia! Całkiem dobrze to, o co mi chodzi oddaje anglosaski żart: What is continental philosophy? An oxymoron.

Do tej pory trudno mi było tę myśl wyrazić, nie posiadałem bowiem słowa, którym mógłbym to nazwać. Jednak dzięki konsultacji z Panakossem obecnie odpowiednią nazwą dysponuję. Otóż, proszę państwa, to czego nie cierpię, a czego przykładem niech będzie Baudrilliard, jest po prostu filoskotynią, czyli z grecka: umiłowaniem ściemniania (za etymologię niech ręczy swoim autorytetem Mister Koss).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A już myślałem, że zmieniłeś perspektywę i przejrzałeś na oczy... Że wreszcie dotarło do Ciebie o co mi chodzi...

Ale nie. Efekt Twoich przemyśleń pozostawia Cię tam, gdzie byłeś :P Analogia z nawiązaniem do Misia: Popper uważał, że są w metafizyce rzeczy wartościowe i rzeczy wartości nieposiadające. Był też święcie przekonany, że tym się różni od Schlicka, który nie potrafił odnaleźć w metafizyce nic wartościowego. A mądremu Karolowi się udało. Tyle, że stanowisko Moryca nie było szczególnie odmienne - on po prostu uznawał za naukę to, co Karol nazywał wartościową metafizyką. I Ty dokonałeś podobnego pseudo-rozwiązania. Zamiast dzielić filozofię na wartościową i bezwartościową, podzieliłeś ten sam materiał na filozofię i ściemę ze szpanersko brzmiącą nazwą...

Ryszard Szopa pisze...

Nie, Zubilu, to nie do końca tak. Filoskotynia to nie jest po prostu ściema - na to przecież posiadamy dosonałą nazwę.

Nie wierzę, że zwykła ściema byłaby w stanie opanować umysły filozofów. Zjawisko, o które mi chodzi, jest ściema uprawiana metodycznie. Takie podejście może wynikać z (jak dotąd sądziłem) radykalnego niezrozumienia celów filozofii lub (jak teraz uważam) z postawienia sobie innych celów.

Oczywiście, możesz mi zarzucić, że ściemnianie ma negatywne konotacje, ale na to Ci odpowiem, że takie podejście wynika z Twojej nieumiejętności wychylenia się spoza kultury, w której Cię wychowano, gdzie jasne jest fajne, a ciemne błe. Zresztą, zdarzyło mi się przeczytać wypowiedź jakiegoś filoskotyna (przypomnienie nazwiska kosztowałoby mnie sporo wysiłku), że niektóre rzeczy są tak trudne i trak głębokie, że aby to lepiej opisać należy pisać właśnie jak najmętniej...