6.10.06

Rowery w Belgii, albo do as the Romans do

Po pierwsze, muszę przyznać: Belgowie wcale nie kłamali, gdy mówili o deszczu. Gdy tu przyjechaliśmy, przez pierwsze trzy tygodnie, pogoda była jak drut: słoneczko, 25 stopni -- pięknie po prostu. Belgowie mówili, że to nie jest normalna pogoda u nich i że zazwyczaj pada, a my się śmialiśmy (w końcu ponoć ich cechą narodową jest złe mówienie o sobie). Tym niemniej, trzy dni temu zaczęło padać. I od tej pory pada. I wygląda, jakby w przyszłości miało padać. Właściwie, to wygląda jakby nie miało przestać w tym roku.

Oczywiście, niby taki deszczyk to nic takiego. Ale jak się nie ma nic przeciwdeszczowego sensu stricto i musi jeździć na rowerze, to nie jest kolorowo. Jest mokro i z katarem.

Po drugie, kwestia rowerowa, o której ma być ten wpis. W Belgii samochody jeżdżą wzorowo (przynajmniej w Leuven): powolutku, przestrzegają pierwszeństwa, stają, gdy widzą pieszego który wygląda, jakby zaraz mógł chcieć przejść (ja się czuję nieco onieśmielony jak rozglądaniem się dookoła wstrzymuję ruch na głównej ulicy). Rowerzyści jednak jeżdżą jak popaprani. Pod prąd (a w całym mieście jest tylko jedna ulica jednokierunkowa również dla rowerów!), zajeżdżają drogę, jeżdżą całą szerokością ścieżki rowerowej, bez rąk, bez nóg, na czerwonym świetle... Widzieliśmy raz taką scenkę: koleś sobie jedzie, nie trzyma kierownicy, rozmawia przez telefon komórkowy... Wariat po prostu, samobójca! Nie wspominam już o zwykłym wymuszaniu pierwszeństwa -- kierowcy samochodów są tak do tego przyzwyczajeni, że ustępują rowerzystom nawet, jak są na rondzie, a rower wjeżdża na rondo. Ja nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajony i dlatego któregoś razu dobrą chwilę staliśmy naprzeciwko siebie na rondzie, patrząc sobie w oczy: ja i jakaś babka w samochodzie. Ale w końcu ruszyłem: if you are in Rome, do as the Romans do. Mówiąc krótko: jeśli chodzi o rowery, w Belgii panuje niemal totalna anarchia.

Teraz puenta. Ostatnio byliśmy na piwie z dwoma Włochami i jednym Węgrem ze sztucznej inteligencji. No i siedzieliśmy, narzekaliśmy na rozmiary piwa (zamówiliśmy 10 piw na 5 osób naraz, bo tak było taniej, i nikt niestety tego nie odczuł) i gadaliśmy o życiu w Leuven. No i nagle jeden z Włochów stwierdził mniej więcej coś takiego: Ale pod jednym względem ci Belgowie są nieco pierdolnięci... Strasznie się czepiają rowerzystów: wszędzie jakieś przepisy, tu nie można, bo pod prąd, tu znak stopu, tu trzeba światło włączyć... I jeszcze to egzekwują... U nas, w Mediolanie, to na rowerze możesz jeździć jak chcesz: panuje wolność i zdrowa anarchia.

(A moja żona właśnie odkryła, że nawet na papierosach Belgowie oszukują. Przyjrzała się swojej jedynej paczce mentolowych palmali, które sobie kupiła po długich negocjacjach za € 3.05 by przeczytać, że było w niej nie 20, a jedynie 19 papierosów.)

Brak komentarzy: