28.9.06

Filozofia w Leuven

Instytut Filozofii w Leuven ewidentnie nie odpowiada moim wymaganiom. Po pierwsze, jak już pisałem, ponieważ jest w nim aż dwóch filozofów analitycznych (dziewczynka, która nam o tym opowiadała niestety nie koloryzowała). Teraz się jednak dowiedzieliśmy, że wszyscy dwaj mają akurat w tym półroczu sabbatical i w związku z tym nie prowadzą żadnych zajęć.

Jednak rok zaliczyć trzeba, więc poszliśmy na próbę na zajęcia z Environmental Philosophy (tak, chodzi o “filozofię ekologii”). Szary łysawy facet siedzi przy biurku. Wokół siedzi w ławkach czterdziestu studentów z miną pt. “Jestem zblazowanym, postmodernistycznym intelektualistą humanistą”. Nie rozmawiają ze sobą, tylko patrzą wilkiem, w przerwach w notowaniu. No a o czym będą zajęcia? O tym mówi szary facet, wciąż siedząc przy biurku.

Otóż, zajęcia będą toczyć się wokół pytania Czy natura jest zła?. Ni mniej ni więcej, co gorsza: w duchu filozofii analitycznej. Pozwolę sobie na krótką analizę tego jakże pasjonującego pytania.

Po pierwsze, co to znaczy natura? Mam rzecz jasna pewne intuicje, wiem, że lasy tropikalne -- to natura, oceany -- natura, puchate króliczki -- natura, ale to chyba niezbyt wiele. Jakie jest dopełnienie tego terminu? Co jest “nienaturą”? Cuda, Bóg, anioły? Mocne założenie ontologiczne. A może po prostu dzieła człowieka. Ale: czemu niby homo sapiens, przez niektórych określany nawet “trzecim szympansem” ma się jakoś specjalnie wyróżniać. Zatem, natura to albo wszystko, albo prawie wszystko.

Po drugie -- zła. Również nie do końca wiadomo o co chodzi. Może jestem analitycznym prostakiem, ale zaryzykuję tezę, że trudno o zło w sensie absolutnym -- należy raczej mówić, o tym, że coś jest złe wobec czegoś innego.

Kolejna sprawa (może to moje polskie skrzywienie): jestem przyzwyczajony do przypisywania takich własności jak zło, dobro etc. podmiotom moralnym... Tak jakoś z Kanta kojarzę... Co więcej, natura (nawet w jej naiwnym pojmowaniu) składa się z wielu niejednorodnych elementów: są zarówno małe, puchate króliczki i paskudne orki, które wyskakują z wody na lód na przekąskę z pingwinów...

Zatem: teza liczy trzy słowa. Znaczenie dwóch z użytych terminów jest nie do końca jasne, a przy intuicyjnym i bardzo mało czepliwym podejściu do ich znaczeń mamy do czynienia z pomyłką kategorialną. Ewentualnie z jakimś tanim sentymentalizmem, polegającym na przypisywaniu zjawiskom fizycznym niechęci wobec ludzi. I to ostatnie wydaje się najbardziej prawdopodobne: pierwszy tekst miał dotyczyć trzęsienia ziemi w Lizbonie.

Powiem krótko i wulgarnie: ja pierdolę. Żaden, nawet najbardziej odjechany postmodernista, lewak i antyanalityk (przynajmniej na UW) nie odważyłby występować z takimi bzdurami. Zdarzają się oczywiście wypadku przy pracy (np. pani na seminarium Omyły-Wójtowicz mówiąca o przenikającej kosmos miłości), ale nie w wykonaniu profesora, przy pełnej akceptacji ze strony sali.

Moje rozwiązanie problemu Zła w Naturze brzmi “Co pan ciekawego nie powie...”. Albo “Ładną mamy dziś pogodę”. Z wariatami się nie dyskutuje, szczególnie w duchu filozofii analitycznej.

Na szczęście tego samego dnia poszliśmy na wykład z Fundamentals of AI w wykonaniu Danny'ego de Schreye. Facet okazał się sympatyczny, bardzo kontaktowy, nie siedział jak palant w trakcie wykładu. Póki co przedmiot bardzo przypadł mi do gustu i (co ważne) nikt nie ma nic przeciwko udziale w kursie dwojga filozofów z Polski.

Gdy mówiłem tutaj różnym ludziom, dlaczego chcę chodzić raczej na zajęcia Master of AI niż na filozoficzne, opowiadałem, że w Polsce przez kilka posiedzeń seminarium przeprowadzałem dowód, że funkcja Ackermanna jest rekurencyjna, ale nie pierwotnie rekurencyjna, a tutaj mi wyskakują z Heideggerem i Habermasem. Danny de Schreye był pierwszą osobą w Belgii, która załapała dowcip i się zaśmiała.

Oprócz tego, byliśmy na pierwszych zajęciach z lingwistyki formalnej, które powinny nam bardzo dobrze zrobić. Szczególnie, że nie zauważyłem podobnych zajęć w UW.

Poza tym, przyznam się, że studencie na kampusie Arenberg (gdzie znajdują się głównie kierunki inżynieryjne i okołomatematyczne) wydają mi się dużo sympatyczniejsi i... hm, normalniejsi. Nie patrzą na mnie jak na idiotę ponieważ chodzę w bojówkach i czerwonej bluzie. Czasem coś mówią do siebie na zajęciach. Nie robią szczegółowych a bezużytecznych notatek. I choć strasznie dużo z nich pochodzi z Chin, Korei albo Wietnamu, jest żóltych i czasem nie da się zrozumieć, o co im chodzi po angielsku -- czuję się wśród nich dużo lepiej niż wśród politycznie poprawnych WASP-ów na filozofii.

A smutna prawda jest taka: jakbym wrócił do Polski i opowiedział, że przez rok zajmowałem się odpowiedzią na pytanie, czy natura jest zła, sporo ludzi mogłoby mnie wyśmiać. Z Pryncypałem na czele. I mieliby przy tym sto procent racji.

Brak komentarzy: