15.9.06

Z czym Wam się kojarzy Belgia?

W moim wypadku lista będąca odpowiedzią na tytułowe pytanie była (przed wyjazdem, rzecz jasna) następująca:

  1. Inspektor Herkules Poirot, bohater kryminałów Agathy Christie

  2. Unia Europejska, Bruksela, biurokracja, eurokracja

  3. Piwo, ze szczególnym uwzględnieniem Stella Artois.


Teraz, kiedy jestem na miejscu, dokonałyby się następujące zmiany:

  1. Herkules Poirot odpada, ponieważ mówił po francusku. A w znakomitej części Belgii nie mówią wcale w języku Woltera, a szwargoczą po niderlandzku. Język niderlandzki jest przezabawny. Jeśli bym miał określic genezę jego powstania, byłaby następująco: zamknięto razem Słowaka i Polaka (albo Słowaka i Czecha bądź Czecha i Polaka) którzy doskonale znali niemiecki i mieli dość blade pojęcie o angielskim... Dostarczono im beczkę piwa, słownik angielski i kazano mówić po angielsku... Następnie eksperymentator zapisał to, co im wyszło i nazwał niderlandzkim. Dodam, że eksperymentator miał bardzo ekscentryczne poglądy na ortografię, a litery poszczególnych haseł w słowniku zostały spermutowane --- dlatego rodzajnik określony brzmi “het” zamiast “the”. Gdyby nie fakt, że prawie wszyscy Flamandowie znają oprócz niderlandzkiego francuski i angielski, mielibyśmy nieły problem... A tak tylko czasem wstydzimy się naszego kiepskiego akcentu po angielsku.

  2. Kocham belgijską biurokrację. Naprawdę. Urzędnicy są bardzo mili, uczynni, ładnie mówią po angielsku i ze wszystkich sił starają się pomóc. Co więcej, zazwyczaj im się to udaje. Tolerują również setki tysięcy dziwnych pytań, którymi ich zamęczam. Rozumiem, całkowicie, dlaczego Belg udaje się do urzędnika bez strachu i stara mu się powiedzieć jak najwięcje -- w końcu dzięki temu uda się mu rozwiązać jakiś problem. Gdyby w Polsce tak było... A swoją drogą, dużo radości sprawiłoby mi obserowanie, jak belg jest zmuszony radzić sobie z polskimi urzędami... I jaki by to miało wpływ na jego światopogląd.

  3. Piwo. Tak, proszę państwa. Piwo jest naprawdę świetne. I stosunkowo tanie -- 1,70 euro, czyli około 5 zł. Właściwie, to piwo jest jedyną rzeczą, która kosztuje tyle samo co w Polsce (no, prawie, bo piwo podają w małych szklankach). Cała reszta jest ze dwa razy droższa, za wyjątkiem usług bankowych, które są naprawdę o wiele tańsze (rozważamy korzystanie z belgijskiego konta po powrocie do Polski).


Oprócz tego wszystkiego, dodałbym jeden, badzo ważny punkt. Śmieci. Belgia kojarzy się ze śmieciami. Wszyscy ogarnięci są manią segregacji śmieci. Nie ma czarnych worków na śmieci. Są worki niebieskie, zielone i brązowe, które można kupić tylko w wyznaczonych punktach i kosztują niemało. Do każdego worka idzie inny rodzaj śmieci: organiczne, butelki i (umyte!) tetrapaki, cała reszta (worki na całą resztę kosztują najdrożej). Śmieci zbiera się do odpowiendnich worków i wystawia w określone dni tygodnia (jak na mój gust, zbyt rzadko). Efekt jest trochę straszny -- jak przyjechaliśmy, całe miasto śmierdziało śmietnikiem. Gorzej było, jak chcieliśmy sobie zobaczyć przedmieście Kessel-Lo -- trafiliśmy na dzień odbioru kompostu... Byliśmy w stanie wejść jedynie na 30 metrów w głąb, bo dalej dostawaliśmy odruchu wymiotnego. Jak się możecie domyślić, nie zwiedziliśmy w końcu Kessel-Lo.

Tak, cokolwiek by nie powiedzieć, życie w Leuven toczy się w rytm zbierania śmieci.

Oprócz tego, Leuven jest bardzo ładnym miasteczkiem, wynajęliśmy sobie rowery i mamy całkiem ładne mieszkanko z kawałkiem ogródka (no dobra, coś w rodzaju bungalowu dobudowanego do domu i sporą hodowlę pająków, ale trzeba patrzeć optymistycznie na świat). Niedługo oczekujcie naszych dalszych przygód, a w szczególności -- opisu naszej przeprowadzki i podróży (przygody były o tyle męczące, że wciąż nie mam jeszcze siły na opisanie ich -- ale niedługo zbiorę siły).

(A jakby ktoś nie wiedział: w Belgii jesteśmy w związku ze stypendium Socrates/Erasmus i będziemy tutaj przez najbliższy rok.)

Brak komentarzy: