28.7.06

Drobna obserwacja obyczajowa

Dzisiaj w pracy miałem okazję zaobserwowania, jak wielkie w ciągu ostatnich kilkunastu lat zaszły zmiany obyczajowe.

Kiedyś, jeśli para żyła ,,na kocią łapę'', mogła liczyć na lekkie zdziwienie, szok, czasem potępienie. Generalna zasada była taka, że jeżeli ktoś chciał ze sobą być, brał ślub. Nawet w środowiskach niejako kontestujących obyczajowy mejnstrim ślub się brało ,,dla higieny''.

Dzisiaj, w moim Babilonie nieopatrznie zdradziłem fakt, że 18 sierpnia zamierzam się ożenić. Reakcja była dość podobna do tej opisanej w poprzednim paragrafie -- lekki szok, niedowierzanie, zdziwienie (Babilon jest zdecydowanie zbyt mało opresyjnym środowiskiem, by mogło się pojawić potępienie). Choć większość kołerkerek i kołerkerów jest ewidentnie na dalszym etapie życia niż ja (skończyli studia, mają stałe dochody, często dzieci), zaskakująco dużo z nich jest niemężatych (w tym 100% kołerkerów -- w końcu to nie Czechy).

Niespodziewanie okazało się, że (pragnąc się żenić w tak młodym wieku) łamię pewne przyjęte konwencje społeczne... Ba, to jest bunt, kontrkultura niemal! Albo, patrząc z drugiej, anachronicznej strony -- jesteśmy zJ wojownikami o zachowanie tradycyjnej wartości rodziny

Na zakończenie naszła mnie jeszcze jedna refleksja. Pod pewnym względem moja sytuacja jest podobna do sytuacji tych, co gdyby chcieli wstąpić w związek, to musieliby do Pragi, Madrytu albo Amstedamu). No bo w końcu przyznanie się do małżeńskich zamiarów -- to nic innego jak... kaming ałt.

Brak komentarzy: