23.7.06

Krótka relacja z Babilonu

Praca w Wielkim Babilonie nie stymuluje do pisania postów na blogu. Dlaczego? Ponieważ jak się siedzi przez 8 godzin gapiąc się w monitor, po powrocie do domu ostatnią rzeczą, na którą ma się ochotę, jest praca na komputerze. Powiem więcej: po intensywnym (służbowym rzecz jasna) brołsowaniu sieci w poszukiwaniu czegoś, o czym podpisana lojalka nie pozwala mi pisać miałem ochotę zwymiotować na widok okna przeglądarki.

Tym niemniej, jest niedziela, odtrułem się troszkę, więc mogę napisać. Co więcej, rano nie muszę przeglądać gazet, wiec się wyśpię do ósmej.

Bo, jak niektórzy być może nie wiedzą, dzień w ostatnim tygodniu zaczynałem od spaceru o szóstej do kiosku i kupna trzech gazet, z których spisywałem różne dane aby je wysłać mojemu koledze Michałowi, który jest bardzo ważną osobą, senior risercz menedżerem, w pewnej renomowanej firmie trudniącej się badaniami socjologicznymi. (Ciężko orzec, czym właściwie zajmuje się taki senior risercz menedżer. Najważniejsza zmiana w Michale po tym, jak został senior risercz menedżerem polegała na tym, że na większość pytań zaczął odpowiadać To wtedy będę miał przejebane. Czyli SRM to zapewne osoba, która prędzej czy później będzie miała przejebane.) Praca ta była naprawdę satysfakcjonująca (z finansowego punktu widzenia), jednakże jej skutkiem ubocznym było skrócenie czasu mojego snu do 4,5 godziny (jestem przyzwyczajony do spania od piątej rano do trzynastej). Więc do Babilonu chodziłem trochę jak zombiak.

Babilon jest w dość śmiesznym budynku (nazywa się gamma, jak taka grecka literka) w Centrum Olimpijskim niedaleko Placu Wilsona. Klimat (dzięki klimatyzacji, rzecz jasna) jest o niebo lepszy niż na dworze, a każde drzwi trzeba odpiknąć specjalną kartą aby się otworzyły. Rezyduję w salce konferencyjnej z drugim stażystą, Pawłem, mam swój własny komputer i przyrządy piśmiennicze. Póki co nie wywalczyłem jeszcze śmietnika dla naszej budy.

Czym zajmuję się w Babilonie? Otóż jestem Akałntem (dokładniej: asystentem akałnta): pracuję w dziale klajent serwis. Jest to komórka firmy reklamowej, która spełnia rolę bufora między Klientem (koncernem chcącym się reklamować) a Kreacją, czyli artystami. W praktyce wiąże się to z pisaniem kriejtiw brifu (opisu zlecenia dla kreacji), nadzorowaniem całego procesu tworzenia reklamy, spotykania się z klientami i (póki co nie mam jeszcze odpowiedniej siły przebicia) opierdalaniem wszystkiego i wszystkich, gdy coś się spóźnia. Jako że w Babilonie (jak się okazało) nie ma wyraźnego podziału kompetencji, na szczęście trafia mi się też trochę zadań związanych z planowaniem strategii kampanii reklamowych.

Oczywiście, pewien podział kompetencji istnieje. Można wyróżnić następujące działy:

  • Klajent Serwis (już pisałem)

  • Strategia -- wymyślają strategię kampanii reklamowych

  • Kreacja -- kopirajterzy i art dajrektorzy pracujący dwójkami -- pierwszy wymyśla co trzeba, drugi oprawia to graficznie.


Rzeczą wartą osobnego wyjaśnienia jest wspomniany już wyżej kriejtiw brif. Jest to pewien charakterystyczny dla branży reklamowej gatunek literacki, specjalnie dostosowany do przekazywania informacji działowi kreatywnemu. Większość agencji ma własne specyfikacje pisania brifów. Choć może się to wydać nieco zaskakujące, standard mojego Babilonu wydaje się być bardzo sprytny i rzeczywiście funkcjonalny.

Jacy są Babilończycy? Przede wszystkim trzeba zauważyć, że są w znakomitej większości kobietami (czy nazwa Babilon pochodzi od słowa ,baba'?), całkiem ładnymi (oczywiście, nie mogą się równać z J-Pyszczkiem pod względem urody). Trudno podać jakiś określony profil wykształcenia (za wyjątkiem art dajrektorów, którzy są w większości po ASP) -- spotkałem już filozofkę, teolożkę, elektronika... Ubierają się ładnie, ale niekoniecznie bardzo elegancko (nie, nie musze nosić garniturka-mundurka). Plotkują jak szaleni (choć to może być prosty efekt stosunku płci w biurze).

Póki co pracuje się całkiem miło. Przerażają mnie dwie sprawy: primo, mam duże szanse znać się bardzo dobrze na karmieniu niemowląt i bardzo małych dzieci. Secundo, jak jadę czasem do biurowca Nestlé, to widzę akademik na Smyczkowej, gdzie mieszka Pryncypał. I wtedy sobie boleśnie przypominam różnicę między przeciętnymi zarobkami w nauce i w reklamie...

Brak komentarzy: