29.7.06

Ze skrajności w skrajność

Wczorajszy dzień (piątek, znaczy się) spędziłem rozdarty między dwiema skrajnościami.

Z rana udałem się (zgodnie z moim obyczajem ostatnimi czasy) do Wielkiego Babilonu, znaczy się do pracy. Tam bardzo ciężko pracowałem, dowiedziałem się, że klientowi bardzo się spodobały dwie moje propozycje, aby przejść z pomieszczenia do pomieszczenia musiałem pikać drzwi specjalną kartą (jak karta miejska, z tą różnicą, że pika przyjemniej i jest przymocowana do smyczy Rapp Collins). Wreszcie, dowiedziałem się od głównego speca od komputerów, że jako stażysta nie mogę korzystać sprawdzać poczty jak człowiek w lotus nołts, a jedynie w okienku przeglądarki, co ma tę wadę, że (w przeciwieństwie do drzwi) nie pika i zazwyczaj nie zauważam mejli. Słowem, dzień jak co dzień w życiu Babilończyka. Pełna kultura, korporacyjna, oczywiście.

A wieczorem... Wieczorem było off-owo. Poszliśmy sobie z Julką na Cypel Czerniakowski, pooglądać filmy pod mostem Łazienkowskim. Najpierw film dokumentalny o jakichś ludziach przebierających się w futro i skaczących z krowimi dzwonkami (jak się później okazało, działo się to w Słowenii). Później prześmieszny film paradokumentalny o animatorze kultury, a właściwie parodia ckliwego filmu dokumentalnego (smaczku dodawało to, że na początku nie byliśmy pewni, czy film jest para-, czy też po prostu dokumentalny).

Wreszcie, clou programu, czyli stare PRL-owskie filmy propagandowe i dydaktyczne. O melioracji, o dbaniu o stopy, o Związku Radzieckim, o młodych radzieckich przyrodnikach i o oczyszczaniu zboża. Jak można sobie wyobrazić, były one w gruncie rzeczy dość nudne, ale za to bardzo przyjemne na zasadzie “funny-but-not-meant-to-be-funny”. Za wyjątkiem filmu edukacyjnego o płaskostopiu, który był rewelacyjny -- ciekawy, zabawny, na cholernie nudny temat -- majstersztyk szeroko pojętego filmiku reklamowego.

Most Łazienkowski do oglądania filmów okazał się bardzo przytulny, samochody nie hałasowego, komary (wbrew przewidywaniom) nie cięły, staroświecki projektor 16 mm miło tyrkał, piwo przynieśliśmy własne. Po pokazie większość towarzystwa udała się na barkę rzeczną “Herbatnik” imprezować, jednak wydawali się bardzo mocno zżyci (w sensie, wszyscy się znali), więc uznaliśmy, że delikatność nie pozwala nam się wpraszać i udaliśmy się spacerkiem do domu.

Cała impreza była możliwa dzięki ludziom z fundacji Ja Wisła, którzy, odkrywszy na Cyplu Czerniakowskim wspomnianą już barkę, postanowili zrewitalizować to miejsce. Planują różne bajery, skansen, port rzeczny i bugwiecojeszcze. Póki co wychodzi im to świetnie (co najważniejsze, bezpretensjonalnie). Mogę tylko powiedzieć (napisać), że kibicuję z całego serca.

Następny pokaz filmowy odbędzie się jutro.

Brak komentarzy: