29.8.06

Dobra, stara winda

Zazwyczaj jestem wrogo nastawiony wobec Łindołsa. Z badzo prostej przyczyny: jest po prostu dla mnie za trudny.

Przykłady? Ot, takie nagrywanie płyt. W Linuksie (a przynajmniej w Ubuntu) się wkłada czystą płytkę, pojawia się okienko, przeciąga się tam odpowiednie pliki, klika przycisk “Nagraj” i już, płytka gotowa. Ewentualnie, w starych czasach konsolowych, wrzucało się wybrane pliki w odpowiednie urządzenie i też było gites. A pod windą? Cóż, aż mi się nie chciało uwierzyć, jak informatyk w Rapp Collins przez 20 minut męczył się, starając dobrać wersję oprogramowania nagrywającego do sprzętu, na którym miałem przyjemność pracować. Co więcej, dziwnym przypadkiem nie udało mi się znaleźć (a szukałem) windzianego programu, który by po prostu nagrywał płyty, bez fajerwerków i wodotrysków (owszem, znalazłem programy po prostu bez fajerwerków, ale miały tę wadę, że nie nagrywały). Instalka kobyły, która przy okazji wypalała płytki ważyła dobre 70 mega (w domu by minęło kilka godzin, zanim by się ściągnęła). Last but not least: to nie był wcale program bezpłatny!

Albo, różnica między instalowaniem Ubuntu i Łindołsa... Ten pierwszy pyta się o kilka rzeczy, które bardzo chce wiedzieć, a później robi swoje. Ten drugi z kolei, o wszystko pyta we właściwym sobie czasie, co uniemożliwia pójście na kawę i niemyślenie o tym, co się dzieje na komputerze. Już nawet nie chcę narzekać na to, że nie ma LiveCD łindołsowego (pewnie by prosiło o klucz produktu zanim by się uruchomiło).

Szkoda również gadać o tym, że musiałem poświęcić pół godziny na przekonanie taczpada Synaptics w laptopie mojej żony do tego, że jednak nie powinien z niewyjaśnionych przyczyn przestawać działać 15 minut po uruchomieniu komputera... A pod Ubuntu jedyne co musiałem zrobić, to zainstalować odpowiedni pakiet, i nie do tego, aby taczpad działał, ale aby włączyc bajery, typu stukanie dwoma palcami w celu emulowania środkowego klawisza myszki

Dzisiaj jednak wyjątkowo doceniłem pewną wersje Łindowsa, a mianowicie: Windowsa 98. Zainstalowałem go na moim starym laptopie (z procesorem Pentium 266 i 32 MB ramu), który zamierzam podarować mojej matce. Miałem pewne kłopoty ze sterownikami, śmiesznie też się ustawiało rozdzielczość... To wszystko nie nastrajało mnie pozytywnie. Otworzyłem jednak pierwszy lepszy katalog i z zażenowaniem zdałem sobie sprawę, że Windows Explorer na starym laptopie działa tak samo szybko jak Nautilus... na moim nowym laptopie.

Więc może nie był to prawdziwy system operacyjny, może nie był wielozadaniowy, może i łapał wszystkie wirusy jak leci. Ale, proszę państwa, wolny nie był (w obu znaczeniach tego słowa).

(Na pocieszenie wszystkich linuksiarzy dodam, że moje pozytywne nastawienie wobec windy ulotniło się, kiedy okazało się, że kody klawiszy są na stałe wprogramowane w system operacyjny i w związku z tym nie przemapuję sobie klawisza “`” na prawy Alt (którego niestety brak w starych toszibach). Przez chwilę wydawało się, że moja matka będzie skazana na naciskanie Ctrl+Alt aby mieć polskie literki, ale po wielkich bojach dzięki Kernel Toys (działają pod obiema Win9x, a nie tylko pod Win95, jak sugerował producent) udało się spożytkować klawisz <menu>... Cóż, dobre i to...)

[UPDATE]

Może nie ma to zbyt wiele wspólnego z postem, ale przeglądając ten bardzo fajny artykuł znalazłem drobną złośliwość względem Łindołsa, przed której umieszczeniem nie umiem się powstrzymać:
Windows
Designed by Users
Built by Children
Marketed by Atilla the Hun
.

Brak komentarzy: