8.8.06

Smutek wordpressowy

Niedawno pojawił się w Wordpressie ficzer, który mnie autentycznie zmroził. Pojawiła się mianowicie możliwość wyedytowania stylu CSS, pod warunkiem, że się za to zapłaci 15 dolców. Napisałem już swoje zdanie pod postacią komentarze do posta opisującego to novum, jednak z jakichś przyczyn admini uznali za stosowne jego wymoderowanie. Sprawa nie daje mi jednak spokoju, postanowiłem więc napisać coś na ten temat.

Wordpressa wybrałem nieprzypadkowo -- przedtem korzystałem z bloggera i byłem z jego działania całkiem zadowolony. Gdy jednak zobaczyłem, że Wordpress ma pewne sensowniejsze rozwiązania strukturalne (tagi, możliwość eksportu...), których w bloggerze nie zaemuluję choćbym się wykazał najwyższą wirtuozerią JavaScriptową, zdecydowałem, że czas na przesiadkę. Dokonałem oto racjonalnego wyboru konsumenckiego na rzecz Wordpressa.

Gdyby jednak miało się za kilka miesięcy okazać, że co fajniejsze bajery w Wordpressie będą płatne, z emocjonalnego punktu widzenia Wordpress stanie się dla mnie nieakceptowalny (mówiąc krótko szlag mnie trafi).

Wybór systemu blogowego to niestety nie tylko kwestia funkcjonalności. Jest to pewnego rodzaju ustalenia swojego, rozpoznawalnego miejsca w sieci. Serwer z bajerami, ale brzydką domeną albo który byłby z jakichś powodów trudno znajdowalny przez wyszukiwarki -- po prostu odpada. Z podobnych przyczyn nie postawiłem WP na tasaku (serwerek, choć miły, to ma tendencję do okresowego padania albo zapychania się łącza).

A Wordpress wbrew pozorom dość mocno utrudnia ucieczkę -- nie ma nawet możliwości ustawienia odpowiedniego taga, który by automatycznie przekierował odwiedzających na nowy adres, jak zrobiłem w starym blogu... Pomijam już nawet fakt, że maszoperię na wordpressie ładnie Gógiel znajduje.

Z drugiej strony całkowicie rozumiem ludzi z Wordpressa, którzy robią świetne oprogramowanie, na miłej memu sercu licencji GPL2, a chcieliby przy okazji trochę zarobić. Płatne apgrajdy wydają się chyba jedynym wyjściem, prócz obowiązkowo doklejanych reklam.

Mam jednak pewne podejrzenie, że (na dłuższą metę) płatne apgrejdy mogą się przeciwko Wordpressowi obrócić. Dlaczego? Niektóre rzeczy, takie jak Gmail, wyznaczają w tej chwili pewne standardy świadczenia pewnych usług. Adres na gmailu jest, dla mnie przynajmniej, dużo ważniejszy od np. adresu zamieszkania -- ten ostatni się dość dynamicznie zmienia, a Gmail jest stały. Stało się tak, ponieważ Gmail świadczy pewną usługę najlepiej, robi to prawie za darmo (reklamy trzeba oglądać...) i daje mi poczucie, że nie potrzebuję szukać nowego konta -- bo co niby jakaś konkurencja Gmaila mogłaby mi zaoferować? 5 gigabajtów więcej na początek? Ależ na co mi to! Jeszcze lepsze przeszukwianie? Bardziej niezawodne serwery? Nie wierzę, aby obecnie ktokolwiek mógł mi to zapewnić.

Wordpress miał potencjał, aby osiągnąć wśród serwisów blogowych podobną pozycję jak Gmail wśród skrzynek pocztowych. A teraz coś się psuje... I znów nie jestem pewien, czy gdzieś indziej nie jest lepiej...

Brak komentarzy: